Decoy dziwiło podejście suczki. Widywała ją, gdy tamta kręciła się przy wagonach, w których przechowywane były leki. Większość czasu nieznajoma spędzała z chorymi i rannymi, których z wielką troską opatrywała. Czy nigdy nie spała? Czy nigdy się nie męczyła? Czy nigdy nie była zirytowana psami, które narzekały na ból, skarżyły się na niewygodne posłanie, pośpieszały ją, by szybciej opatrywała rany?
Jak mogła być wciąż tak pełna energii, skoro Decoy nigdy nie widziała, by tamta odpoczywała? Mimo wszystko uzdrowicielkę łatwo było dojrzeć w tłumie, toteż młoda suczka, chcąc nie chcąc widziała samicę, niemal cały czas uśmiechniętą i zajętą wykonywaniem swoich obowiązków. Dla szczenięcia, które wychowało się w świecie pozbawionym bezinteresownej troski i współczucia dla innych, był to dziwny obrazek. Postanowiła przypatrzeć się lepiej tej dziwnej osobie.
Obudziła się dużo później, niż zamierzała. Nikt nie zwykł specjalnie fatygować się, by zerwać ją z legowiska, w końcu nie miała żadnej pracy do wykonania i właściwie chyba nikogo by nie obchodziło, gdyby bezczynnie przeleżała czy przespała cały dzień. Decoy już od pierwszych kilku dni w sforze zauważyła, że jej nawyki szybko się zmieniały, a jej organizm adaptował się do nowej sytuacji.
Pierwszy raz odkąd wylądowała w worku na ulicy, nie musiała zrywać się na każdy jeden szmer, sprawdzając, czy nadal bezpiecznie jest spać. Na początku suczka odpoczywała, wycieńczona raną i kilkudniowym stresem, który towarzyszył jej od wylądowania na tamtym podwórku. Później jakoś sama z siebie zaczęła ignorować hałas dookoła. Najwyraźniej nigdy nie była zbyt strachliwa, jedynie przebywane w towarzystwie przewrażliwionego Marka zbyt uczuliło ją na dźwięki i towarzystwo.
Gdy Decoy przyszła zobaczyć, czy łowcy przynieśli już coś na śniadanie, natychmiast w oczy rzuciła jej się uzdrowicielka, krążąca po stacji z jakimiś nieznanymi jej przedmiotami w pysku. Jako jedyna o tej godzinie tryskała energią, zagadując do znajomych i prawdopodobnie również nieznajomych, witając się ze wszystkimi, którzy skrzyżowali z nią ścieżki. Mała suczka pokręciła głową i odwróciła się w stronę psa, który wyraźnie pachniał zwierzyną.
Śniadaniem okazał się być marnej wielkości, za to tłusty szczur. Musiał być to zwykły, niezmutowany osobnik, który jakimś cudem przetrwał w tunelach metra wraz ze swoimi kuzynami, których przodkowie byli wystawieni na działanie różnych podejrzanych substancji. Ucieszonej tym faktem Decoy, przypadła w udziale najsmaczniejsza w jej mniemaniu część - mięśnie klatki piersiowej, w tym serce oraz żebra, które jadła do tej pory najczęściej. Mark nie mógł dostać się do mięsa, które tkwiło między nimi, dlatego też właśnie te kości były podstawą jej diety. Tak samo jak inne narządy, które dla samca były nie do przełknięcia.
Zadowolona z przydziału usiadła tuż obok odpoczywających łowców, którzy wymienili z nią kilka uprzejmości. Odpowiadała im, ale nie skupiała się na rozmowie a na wciąż krążącej między wagonami suczce. Uzdrowicielka wydawała się zupełnie ignorować poranny przydział, zaaferowana jakimiś znacznie ciekawszymi sprawami. Decoy postanowiła sprawdzić, co też kryło się w magazynach, którymi tak interesowała się nieznajoma.
Soczyste serce, z którego po rozerwaniu prawej komory wylała się krew, pochłonęło jej uwagę, odciągając myśli od zastanawiającego zachowania uzdrowicielki. Nim suczka zdążyła uporać się z rozerwaniem wszystkich tkanek i ogryzieniem żeberek, brązowo-biała samica zniknęła, pozostawiając po sobie jedynie zapach ziołowych mieszanek, od których Decoy chciało się kichać. A więc były tam leki. Nic ciekawego.
Suczka przytrzymała łapą kosmyk sierści, który zerwał się z miejsca, uniesiony podmuchem wiatru wywołanym przez przechodzącego nieopodal psa. Zerknęła na biały kolor, ale dopiero pociągnięcie nosem upewniło ją w przekonaniu, że to ślady po wizycie puchatej samicy. Decoy uniosła głowę, kierując pysk ku drzwiom zamkniętego wagonu. Teraz nawet zwiedzanie wagonu pełnego ziół wydawało jej się niesamowitą przygodą, po tylu dniach siedzenia na stacji. Przeklęła swój niski wzrok, powtarzając wyrażenie zasłyszane na stacji od któregoś ze starszych psów.
Nie mając innego wyjścia, postanowiła zająć się innymi sprawami, które również zajmowały jej myśli. Na przykład obserwacją strażników, którzy niezmiennie patrolowali wyjścia ze stacji. Znużona brakiem rozrywki Decoy zadowalała się przypatrywaniem się dwóm siedzących obok siebie postaciom, prowadząc wymyślone dialogi pomiędzy nimi. Przez jakiś czas było to nawet zabawne, ale szybko stawało się monotonne, bo też jej "aktorzy" nie robili nic poza ustaloną normę, którą już dobrze znała. Siedzieć, wpatrywać się w ciemność tunelu, reagować i zawiadomić, jeśli stanie się coś niespodziewanego. Tyle że nigdy nie działo się nic niespodziewanego.
Decoy wpadł w łapy metalowy krążek, którym bawiła się przez chwilę, turlając go po podłodze. Robił dużo hałasu, więc niemal od razu zrezygnowała z tego zajęcia, uznając, że przyciągnie do niej zbyt wiele uwagi i niepotrzebnie zdenerwuje innych sforzan. A przynajmniej tak zakładała, ponieważ nagle jak spod ziemi wyrosła obok niej pachnąca lekami samica.
- Co robisz? Och, bawisz się? - Nachyliła się w jej stronę, obwąchując krążek i stając zdecydowanie zbyt blisko. - Mogę się przyłączyć?
- Nie - odpowiedziała cichym spiętym głosem Decoy, odskakując raptownie do tyłu. Zjeżyła lekko sierść, a serce natychmiast jej przyśpieszyło, mięśnie łap gotowe były do uniku.
- Przestraszyłam cię? Przepraszam! - Uzdrowicielka wyglądała na szczerze zmartwioną, ale Decoy to w tym momencie mało interesowało. Wpatrywała się czujnie w pysk samicy, obserwując, czy znów nie zbliży się na niebezpieczną odległość. - Może jednak się pobawimy i zobaczysz, że nie jestem taka straszna. Co ty na to?
- Nie - odparła mała mniej zdenerwowanym, ale wciąż poruszonym głosem, w którym pobrzmiewała pretensja do gwałtownego i naruszającego bariery zachowania nieznajomej.
Trąciła krążek łapą, a ten potoczył się w lewo, spadając z krawędzi stacji na szyny pociągi, gdzie odbił się kilka razy od metalowych części i zniknął im z oczu na dobre, lądując gdzieś pod pojazdem. Uzdrowicielka zrobiła jeszcze bardziej zmartwioną minę i wyglądała, jak gdyby chciała zanurkować pod metro, by wyciągnąć "zagubioną" zabawkę.
- Słyszałam o twojej ranie... - zmiana tematu nastąpiła niespodziewanie.
Decoy zmierzyła suczkę nieufnym spojrzeniem. Do tej pory pozwoliła się dotknąć i opatrzeć jedynie Blodhundur. Na wszelki wypadek zaczęła się wycofywać, gdyby tej samicy przyszło na myśl przysuwać się bliżej do jej witalnego punktu, który w dodatku był osłabiony. Nie wyjaśniła nic więcej na temat sposobu, w jaki rana pojawiła się na jej skórze, uznając, że uzdrowiciele na pewno zostali wtajemniczeni w sprawę. W dodatku sfora nie była duża, a ona jako jedyne szczenię zwracała uwagę. Decoy była nieomal pewna, że każdy członek sfory słyszał mniej lub bardziej szczegółową wersję historii jej dotarcia tutaj.
- Jestem już prawie zdrowa - rzuciła, omijając uzdrowicielkę szerokim łukiem z zamiarem udania się w jakieś bardziej ustronne miejsce.
- Obawiam się, że mogłaś zostać nosicielką.
- Nosicielką?
Decoy natychmiast się odwróciła, znów koncentrując swoją uwagę na suczce, która wyglądała w połowie na zatroskaną a w połowie zadowoloną, że udało jej się jakoś wciągnąć małą do rozmowy.
- Nosicielką czego? - zabrzmiało pytanie, wypowiedziane tonem, w którym pobrzmiewała ciekawość wymieszana ze strachem.
Gdy Decoy przyszła zobaczyć, czy łowcy przynieśli już coś na śniadanie, natychmiast w oczy rzuciła jej się uzdrowicielka, krążąca po stacji z jakimiś nieznanymi jej przedmiotami w pysku. Jako jedyna o tej godzinie tryskała energią, zagadując do znajomych i prawdopodobnie również nieznajomych, witając się ze wszystkimi, którzy skrzyżowali z nią ścieżki. Mała suczka pokręciła głową i odwróciła się w stronę psa, który wyraźnie pachniał zwierzyną.
Śniadaniem okazał się być marnej wielkości, za to tłusty szczur. Musiał być to zwykły, niezmutowany osobnik, który jakimś cudem przetrwał w tunelach metra wraz ze swoimi kuzynami, których przodkowie byli wystawieni na działanie różnych podejrzanych substancji. Ucieszonej tym faktem Decoy, przypadła w udziale najsmaczniejsza w jej mniemaniu część - mięśnie klatki piersiowej, w tym serce oraz żebra, które jadła do tej pory najczęściej. Mark nie mógł dostać się do mięsa, które tkwiło między nimi, dlatego też właśnie te kości były podstawą jej diety. Tak samo jak inne narządy, które dla samca były nie do przełknięcia.
Zadowolona z przydziału usiadła tuż obok odpoczywających łowców, którzy wymienili z nią kilka uprzejmości. Odpowiadała im, ale nie skupiała się na rozmowie a na wciąż krążącej między wagonami suczce. Uzdrowicielka wydawała się zupełnie ignorować poranny przydział, zaaferowana jakimiś znacznie ciekawszymi sprawami. Decoy postanowiła sprawdzić, co też kryło się w magazynach, którymi tak interesowała się nieznajoma.
Soczyste serce, z którego po rozerwaniu prawej komory wylała się krew, pochłonęło jej uwagę, odciągając myśli od zastanawiającego zachowania uzdrowicielki. Nim suczka zdążyła uporać się z rozerwaniem wszystkich tkanek i ogryzieniem żeberek, brązowo-biała samica zniknęła, pozostawiając po sobie jedynie zapach ziołowych mieszanek, od których Decoy chciało się kichać. A więc były tam leki. Nic ciekawego.
Suczka przytrzymała łapą kosmyk sierści, który zerwał się z miejsca, uniesiony podmuchem wiatru wywołanym przez przechodzącego nieopodal psa. Zerknęła na biały kolor, ale dopiero pociągnięcie nosem upewniło ją w przekonaniu, że to ślady po wizycie puchatej samicy. Decoy uniosła głowę, kierując pysk ku drzwiom zamkniętego wagonu. Teraz nawet zwiedzanie wagonu pełnego ziół wydawało jej się niesamowitą przygodą, po tylu dniach siedzenia na stacji. Przeklęła swój niski wzrok, powtarzając wyrażenie zasłyszane na stacji od któregoś ze starszych psów.
Nie mając innego wyjścia, postanowiła zająć się innymi sprawami, które również zajmowały jej myśli. Na przykład obserwacją strażników, którzy niezmiennie patrolowali wyjścia ze stacji. Znużona brakiem rozrywki Decoy zadowalała się przypatrywaniem się dwóm siedzących obok siebie postaciom, prowadząc wymyślone dialogi pomiędzy nimi. Przez jakiś czas było to nawet zabawne, ale szybko stawało się monotonne, bo też jej "aktorzy" nie robili nic poza ustaloną normę, którą już dobrze znała. Siedzieć, wpatrywać się w ciemność tunelu, reagować i zawiadomić, jeśli stanie się coś niespodziewanego. Tyle że nigdy nie działo się nic niespodziewanego.
Decoy wpadł w łapy metalowy krążek, którym bawiła się przez chwilę, turlając go po podłodze. Robił dużo hałasu, więc niemal od razu zrezygnowała z tego zajęcia, uznając, że przyciągnie do niej zbyt wiele uwagi i niepotrzebnie zdenerwuje innych sforzan. A przynajmniej tak zakładała, ponieważ nagle jak spod ziemi wyrosła obok niej pachnąca lekami samica.
- Co robisz? Och, bawisz się? - Nachyliła się w jej stronę, obwąchując krążek i stając zdecydowanie zbyt blisko. - Mogę się przyłączyć?
- Nie - odpowiedziała cichym spiętym głosem Decoy, odskakując raptownie do tyłu. Zjeżyła lekko sierść, a serce natychmiast jej przyśpieszyło, mięśnie łap gotowe były do uniku.
- Przestraszyłam cię? Przepraszam! - Uzdrowicielka wyglądała na szczerze zmartwioną, ale Decoy to w tym momencie mało interesowało. Wpatrywała się czujnie w pysk samicy, obserwując, czy znów nie zbliży się na niebezpieczną odległość. - Może jednak się pobawimy i zobaczysz, że nie jestem taka straszna. Co ty na to?
- Nie - odparła mała mniej zdenerwowanym, ale wciąż poruszonym głosem, w którym pobrzmiewała pretensja do gwałtownego i naruszającego bariery zachowania nieznajomej.
Trąciła krążek łapą, a ten potoczył się w lewo, spadając z krawędzi stacji na szyny pociągi, gdzie odbił się kilka razy od metalowych części i zniknął im z oczu na dobre, lądując gdzieś pod pojazdem. Uzdrowicielka zrobiła jeszcze bardziej zmartwioną minę i wyglądała, jak gdyby chciała zanurkować pod metro, by wyciągnąć "zagubioną" zabawkę.
- Słyszałam o twojej ranie... - zmiana tematu nastąpiła niespodziewanie.
Decoy zmierzyła suczkę nieufnym spojrzeniem. Do tej pory pozwoliła się dotknąć i opatrzeć jedynie Blodhundur. Na wszelki wypadek zaczęła się wycofywać, gdyby tej samicy przyszło na myśl przysuwać się bliżej do jej witalnego punktu, który w dodatku był osłabiony. Nie wyjaśniła nic więcej na temat sposobu, w jaki rana pojawiła się na jej skórze, uznając, że uzdrowiciele na pewno zostali wtajemniczeni w sprawę. W dodatku sfora nie była duża, a ona jako jedyne szczenię zwracała uwagę. Decoy była nieomal pewna, że każdy członek sfory słyszał mniej lub bardziej szczegółową wersję historii jej dotarcia tutaj.
- Jestem już prawie zdrowa - rzuciła, omijając uzdrowicielkę szerokim łukiem z zamiarem udania się w jakieś bardziej ustronne miejsce.
- Obawiam się, że mogłaś zostać nosicielką.
- Nosicielką?
Decoy natychmiast się odwróciła, znów koncentrując swoją uwagę na suczce, która wyglądała w połowie na zatroskaną a w połowie zadowoloną, że udało jej się jakoś wciągnąć małą do rozmowy.
- Nosicielką czego? - zabrzmiało pytanie, wypowiedziane tonem, w którym pobrzmiewała ciekawość wymieszana ze strachem.
Primrose?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz