Odpowiedziałem mu równie lekceważącym wyrazem pyska. Tak, samotny patrol był tym, czego pragnąłem. W końcu, w dalszej przyszłości licząc na awans, nie mogłem po prostu siedzieć i nic nie robić. Zresztą po całym dniu spędzonym z generałem, samotna praca sama w sobie była nagrodą.
Nie mogłem wyjść z podziwu, że postanowili powierzyć tak odpowiedzialne zadanie psu, który w sforze przebywa raptem od jednego dnia. Gdyby kazali mi zbierać jakieś ziółka - zrozumiałbym, proste zadanie dla niezaufanego członka. Ale bez kontroli oczyszczać Metro ze śmiertelnych wrogów? To raczej spore ryzyko.
Wyruszyłem natychmiast. Nawet ja ceniłem sobie odpoczynek, nie zamierzałem więc na próżno marnować czasu. Mój biologiczny zegar mówił mi, że noc była coraz bliżej. Trzeba było więc przyspieszyć kroku. Metro było bezładną na pierwszy rzut oka plątaniną korytarzy. Musiałem się nieźle postarać by trafić tam, gdzie zmierzałem, a nawet mimo mojej czujności nie obyło się bez kilkukrotnego obrania złej ścieżki. Gdzieniegdzie w tunelach kręciły się psy, wracające do centrali, wypełnionej wagonami sypialnymi. Nawet nie zwracałem na nie uwagi, szczęśliwy, że mógłbym użyć powierzonego mi zadania jako wymówki, gdyby ktoś zdecydował się na rozpoczęcie rozmowy.
Wschodnia część metra jakimś sposobem wydawała się jeszcze bardziej nieprzyjazna. Mimo wrodzonej brawury nie mogłem powstrzymać dreszczu, który przebiegł mi po karku. Szybko stała się jasna przyczyna całej tej złowrogiej atmosfery. Klaustrofobiczne korytarze były wręcz przepełnione trupią wonią. Miało się wrażenie, że odrażający smród wyparł z Metra całe powietrze, sprawiając, że oddychanie było tu niemożliwe. Zmarszczyłem nos, chcąc tylko by ów zapach jak najszybciej zniknął. Los uraczył mnie jednak całkowitym przeciwieństwem mojej prośby - odór wkrótce się nasilił, choć nie przypuszczałbym, że w ogóle było to możliwe. Szybko zorientowałem się, że dochodzi z tunelu prowadzącego na południe. Warknąłem cicho, gdy dostrzegłem kolejne ślady, świadczące o tym, że gdzieś czaił się szwendacz. Na nadszarpniętych przez upływający czas torach kolejowych, tuż pod moimi łapami, czerwieniły się ślady świeżej krwi. Truposz nie tylko niedawno tędy przechodził, ale również prawdopodobnie zmierzał do samego serca sfory.
Powodowany raczej pociągiem do ryzyka, niżeli troską o dobrostan stada, musiałem zlikwidować niebezpieczną jednostkę. Chciałem zrobić to stosunkowo szybko, ponieważ głód, który jeszcze przed kilkoma minutami był ledwo zauważalny, przybrał na sile i zaczynał mi poważnie doskwierać. Stanąłem u wejścia do skażonego tunelu, wahając się. Z pewnością była to najszybsza droga, lecz odstraszała. Nie tylko nasiloną trupią wonią, ale także faktem, że, choć w całym Metrze panował półmrok, w tym miejscu było wyjątkowo ciemno. Rozejrzałem się, szukając lepszej możliwości.
O dziwo los się do mnie uśmiechnął - raptem siedem, może osiem metrów na lewo, znajdował się inny korytarz. Nie mogłem być tego pewien, jednak, zakładając, że nie popełniłem żadnego błędu w obliczeniach, alternatywna droga nie tylko prowadziła w to samo miejsce, ale również, mniej więcej w połowie, krzyżowała się ze ścieżką obraną przez szwendacza. W ten sposób pozwoliłbym mu na podejście bliżej centrum sfory, lecz szczerze powiedziawszy nieszczególnie mnie to obchodziło.
Po pierwsze dlatego, że wierzyłem w swoje umiejętności i ten ruszający się kawałek truchła z pewnością ze mną nie wygra.
Po drugie, zdarzało mi się jednak szanować swoje życie i mimo że doceniałem dreszczyk adrenaliny, niekoniecznie pragnąłem sam wejść w otwartą paszczę potwora.
Romulus wybiera dłuższą, bezpieczniejszą drogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz