Wkrótce miałem się przekonać, że obranie tej drogi zdecydowanie było błędem. Mimo słabnącej motywacji dalej pędziłem przed siebie, by wreszcie zostać gwałtownie zatrzymanym przez nietypowy widok. Z sufitu zwisał nieregularny, ruszający się kształt. Po podejściu nieco bliżej wszystko okazało się jasne. Jeden z kabli jakimś cudem zdołał owinąć się wokół szyi sztywniaka, unosząc go w powietrzu. Zszokowany patrzyłem na ten obraz, szeroko rozdziawiając przy tym pysk. Szwendacz dalej się ruszał - zawodził marnie, wyciągając w moją stronę gotowe do złapania jakiegoś nieszczęśnika ręce. Pozostałych kończyn natomiast w zasadzie nie było. Dostrzegałem jedynie złowrogo błyszczące się w nikłym świetle kości, oplecione co najwyżej kilkoma ostatnimi więzadłami. Przez chwilę zastanawiałem się, jak w ogóle mogło dojść do czegoś takiego, lecz niemal natychmiast oderwałem się od tych myśli. Nie po to tu przyszedłem. Ten trup był z grubsza unieszkodliwiony i już od dawna nie stanowił zagrożenia. Zresztą, i tak nie dałbym rady sam ściągnąć go z powały. Musiałem wrócić do niego później, z przynajmniej dwuosobowym wsparciem.
Bardziej naglącą kwestią było to, w jaki sposób umknął mi mój cel. Zdążyłem dostrzec, że ten tunel był znacząco krótszy, ale przecież szwendacze poruszają się wolno i niezdarnie. Miałem wrażenie, że kreatura rozpłynęła się w powietrzu albo była tylko wytworem mojej wyobraźni, stworzonym po to, by mnie męczyć. Jedynym logicznym krokiem było zawrócenie i proszenie losu, by żądny krwi trup nie dotarł jeszcze do wagonów. Nawet pojedynczy osobnik mógł narobić wiele szkód, gdyby zdołał podkraść się do miejsc sypialnych zupełnie niezauważony.
Natychmiast zrozumiałem, że nie ma czasu na użalanie się i rozwodzenie nad własnymi błędami. W takich sytuacjach trzeba działać. Ruszyłem przed siebie, w szaleńczym pędzie przemierzając tunel. Dziękowałem samemu sobie, że ostatnio postanowiłem popracować nad swoją szybkością, znacznie poprawiając osiągi. Mimo tego, że czekał na mnie raptem jeden przeciwnik, nie powinienem go lekceważyć, ani tym bardziej tracić czujności. W tamtej chwili jednak liczyło się głównie nadrobienie straconych minut. Przestałem węszyć, nasłuchiwać i bacznie się rozglądać, zamieniając to wszystko na pościg w szalonym pędzie. Musiałem złapać go, zanim odnajdzie centralną część Metra. Nieszczególnie martwiłem się o siebie. Nie tylko wierzyłem w swoje możliwości, ale także stale dodawała mi otuchy myśl, że gdzieś w pobliżu musiał czaić się Xavier, odbywając prawie niekończące się, samotne warty. Także wagony były blisko. Gdybym tylko wpadł w tarapaty, wystarczyło zawołać, by zaalarmować całą grupę psów. W gruncie rzeczy więc, choć sam niezbyt o to dbałem, byłem bezpieczny.
Romulus wybiera pościg w szaleńczym tempie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz