Decoy obserwowała krwawy szlak, który tworzył za sobą pies. Wszystko było po staremu. Rozejrzała się dookoła. Pociąg. Odpoczywające psy. Ranne psy. Psy pokryte dziwnym szlamem z metra. Znów nie miała nic do roboty i wprost nie mogła się doczekać, aż będzie na tyle duża, by wyjść na zewnątrz bez opieki i swobodnie móc iść tam, gdzie tylko sobie zamarzy.
Do tej pory nieczęsto zdarzało się, że któryś z dorosłych pozwalał jej towarzyszyć sobie w obowiązkach poza metrem. Najczęściej byli to zielarze, którzy zbierali jakieś rośliny spomiędzy kostki brukowej, rozglądając się nerwowo, mimo że byli pięć metrów od wejścia do podziemi. Zabraniali jej się oddalać, a jeśli nie słuchała, drugi raz jej nie zabierali. Nie mogła jednak poradzić nic na to, że zamknięcie w metrze było dla niej niczym zamknięcie w więzieniu. Przyzwyczajona od najwcześniejszych tygodni życia do nieustannej wędrówki, poznawania nowych miejsc i widoków, czuła się jak w klatce.
Nie mogła nie odnieść wrażenia, że jest lepiej przygotowana do życia poza metrem niż niektórzy dorośli, którzy unikali wychodzenia na powierzchnię za wszelką cenę. Decoy nigdy nie została raniona przez inne stworzenie na zewnątrz, wyłączając jeden jedyny wypadek, który przydarzył jej się w przeddzień trafienia do sfory. Brzydka blizna na szyi miała już zawsze przypominać, że nie udało jej się w porę uniknąć ataku szwendacza. Ta sytuacja była jedną z tysiąca, tą w której ten jeden raz opuściło ją szczęście czy też zawiodły ją własne nogi.
Decoy mogła obrywać od Marka, kaleczyć łapy na ostrych kamieniach, lizać rozcięcia od tłuczonego szkła czy utykać na stłuczoną łapę, ale zombie zraniło ją raz, nawet jeśli miała z nimi do czynienia wielokrotnie. O wiele większym zagrożeniem jawiły jej się inne psy, ponieważ miała doświadczenie jedynie z agresywnym zamkniętym w sobie samcem, który lubił rzucać się na nią w najmniej spodziewanym momencie.
Początkowo nie mogła zrozumieć, jak te wszystkie psy w sforze mogą się aż tak od siebie różnić. Były tu głownie średnie i duże psy, ale zauważyła, że jedne mają krótką a inne długą sierść. Brązową, białą, czarną, piaskową, szarą, w dziwne łaty, podpalaną, jednolitą czy dwukolorową. Przez długi czas jedynym osobnikiem swojego gatunku, jakiego miała okazję oglądać, był Mark. Szczupły, ale nie wychudzony. Zawsze udawało mu się znaleźć jakieś zwłoki, czy to ludzkie, psie, szczurze. Nie robiło mu to różnicy a jadł sporo. Mimo to zachowywał smukłą sylwetkę, wciąż będąc w ruchu i nigdzie nie zatrzymując się dłużej niż na jeden dzień. Był wysoki, jego sierść miała czarny matowy kolor. Rzadko widywała błysk w jego oku, a oklejony szczątkami wyglądał jak prawdziwy szwendacz.
Również to, jak tym wszystkim psom udawało się funkcjonować bez większych sprzeczek i walk, było zagadką. Ilekroć Mark wyczuwał woń, która miała cokolwiek wspólnego z żywym psem, nie szedł w tamtą stronę. Nigdy nie wkraczali na terytoria, które pachniały świeżo zaznaczonymi granicami. Powody mogły być różne, lecz w umyśle Decoy zakodowało się to, że innych psów należy unikać bo to niebezpieczne. I zapewne w tamtych chwilach było.
Obecnie miała okazję podpatrywać najróżniejsze osobniki, niektóre o tak dziwnych cechach, że zastanawiała się, skąd pochodzą nieznane jej osoby. Gdzie rodzą się psy z kręconą sierścią? Dlaczego tamta suczka wygląda jak olbrzym i jest tak przeraźliwie chuda, jak gdyby głodziła się miesiącami? Jak białe psy zdołały przeżyć, nie mogąc wtopić się w otoczenie? Och a tamten... Tamten prawie nie miał ogona!
Niemal przed samym jej nosem przeszedł samiec, który wcześniej upolował szczura. Drgnęła niespokojnie, to było jak odruch. Odruch, który nakazywał jej odsunąć się jak najdalej poza zasięg każdego samca, szczególnie większego niż ona. Decoy zmarszczyła nos i popatrzyła zazdrośnie na to co pozostało ze szczura, czyli kilka krwawych plam na pysku. Pies usiadł i zaczął oblizywać się, czyszcząc futro. Małej nie chodziło o sam fakt, że nieznajomy dopiero co zjadł posiłek, ale bardziej o to, że był w stanie go sobie zdobyć.
Decoy nie umiała polować. A przynajmniej takie miała o sobie mniemanie, bo złapanie kilku owadów czy wykończenie starego szczura nie mogły się liczyć do jej ofiar. Decoy przywykła do żywienia się padliną albo zwłokami znajdywanymi właściwie wszędzie. Próbowała niemal wszystkich rodzajów mięsa, nie wyłączając ludzi czy psów. Martwe zwierzęta znaleźć było łatwo chociaż były to raczej resztki porozwlekane po danym obszarze, to co zostało po ofiarach szwendaczy. Zombie, mniej lub bardziej zgniłe. Od czasu do czasu dziwne ludzkie jedzenie, jeśli tylko nie pachniało podejrzanie.
Samiec zaliczał się do grupy łowców. On pewnie tego nie pamiętał, ale kilkukrotnie dostawała od niego swój przydział, gdy polowanie było udane. Ostatnio nie widziała go przez kilka dni, ale teraz najwyraźniej wrócił.
Decoy trenowała, a raczej usiłowała trenować, bo tak naprawdę w metrze nie było na czym. Szczury znikały, nawet jeśli udało jej się jakiegoś znaleźć. Nie było tu owadów, które wlatując do metra, ginęły wśród ciemności. Zbyt wolne larwy czy chrząszcze nie nadawały się na ćwiczenie pogoni.
Suczka nie miała pojęcia jak zabić czy chociażby znaleźć przysmaki, które przynosili łowcy. Mark nie polował, skąd miała wiedzieć? Było przy tym za dużo hałasu a właściwie to po co się męczyć, jeśli za kolejnym zakrętem znajdzie się kilkanaście szwendaczy, wciąż zdatnych do zjedzenia. Dlatego Decoy nie była wybredna jeśli chodzi o smaki, ale też nie miała żadnej wiedzy teoretycznej czy praktycznej o zwierzynie i polowaniu.
Zbliżyła się ostrożnie do psa, przypatrując mu się podejrzliwie. Nie wyglądał zbyt groźnie, ale wolała nie dać się zaskoczyć. Zastygła, gdy samiec odwrócił głowę w jej stronę i obrzucił ją spojrzeniem, które mogło oznaczać wszystko. Widać było, że jego spojrzenie zatrzymało się na dłuższą chwilę na bliźnie, ale najwyraźniej nie była ona tak ciekawa, by postanowił odezwać się do właścicielki, pytając, skąd rana. Tutaj każdy miał jakieś ślady na ciele.
- Skąd wiesz jak zabijać? - zainteresowała się suczka, patrząc na ostatnie smugi krwi na pysku psa.
- Kim ty w ogóle jesteś, co, mała? - wymamrotał i ziewnął. - Nie masz lepszego zajęcia niż zawracanie mi głowy?
- Jestem Decoy - przedstawiła się niecierpliwie, tak jak gdyby imię było informacją zbędną czy nie tak ważną, w porównaniu z jej pytaniem. - Mam zajęcie. Chcę się nauczyć zabijać.
- Jak dla mnie to nie wyglądasz na przyszłą machinę do zabijania - parsknął pies. - Dorośnij, to pogadamy.
Wstał, jakby zamierzał odejść, ale Decoy stanęła mu na drodze, oczywiście w nadal bezpiecznej odległości. Samiec nie wydawał się zadowolony z jej towarzystwa, ale jej to wybitnie nie obchodziło. Chciała dostać to, czego chciała.
- Jesteś łowcą. Umiesz znaleźć i upolować zwierzynę. Naucz mnie.
- Proszę, jaka roszczeniowa - uśmiechnął się, ale Decoy wyczuła, że raczej nie była to oznaka przyjaznego nastawienia. Zaczynał mieć jej dość. - Jestem zmęczony i nie mam ochoty niczego cię uczyć. Zejdź mi z drogi.
Suczka odsunęła się posłusznie, nauczona, co grozi za bycie nadmiernie upartym. Pies powolnym krokiem wyminął ją ze spojrzeniem utkwionym w jakimś celu przed sobą, już w ogóle nie poświęcając jej uwagi. Decoy podążyła za nim i obserwowała gdy układał się w jednym z wagonów na stercie wyblakłego materiału.
- Nie musisz nic robić. Mogę po prostu słuchać.
Johnny?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz