Wystarczyło, by Hana kłapnęła zębami nad karkiem najbliższego ptaka. Masa pierza poleciała w górę, niemal oślepiając wygłodniałego psa, gdy całe stado rzuciło się w stronę niebieskiej łuny. Suka była jednak zbyt zdeterminowana, aby pozwolić sobie na niepowodzenie i wyskoczyła do przodu z dzikim charkotem w gardle. Wybiła się z twardej, uklepanej ziemi i dzięki temu zdołała znaleźć się tuż za odlatującymi przepiórkami. Kręciło ją w nosie od przyjemnego zapachu tych istot, które swym mięsem zapewnią jej kilka dni bez uczucia pustki w żołądku. Żal jej było ptaków, ale jakże się cieszyła, kiedy prosto w jej paszczy znalazły się dwie dorodne kupy piór i tłuszczu. Gruchot łamanego kręgosłupa ukoił jej instynkty i sprawił, że mimowolnie zaczęła jeść jednego ptaka. Tak dawno nie miała niczego świeżego w pysku, co przynajmniej przypominałoby coś w rodzaju zwierzęcego truchła. Napawała się ciepłą krwią w jej pysku i sytością, która zwiększała się z każdym oderwanym kawałkiem mięsiwa.
Jednak los poszczęścił jej w planach... i zaraz to szczęście odebrał. Prawie przeoczyłaby kroki nadchodzących szwędaczy, gdyby nie to, że ptactwo z tamtych okolic podniosło się z wysokich koron drzew w tamtej okolicy. Chmar, wywołany poruszeniem się wielu istot ze skrzydłami, zdołał ostrzec Hankę, zanim ta jeszcze dojrzała zombie. Haneczka stęknęła głucho, wzięła drugą przepiórką w zęby i ruszyła szybkim truchtem w kierunku zawietrznej.
Nie zdołała jednak uniknąć trupów, które musiały podążyć jej śladem. Okrążyły ją znikąd i niemal bezgłośnie roztoczyły swe na wpół zgniłe łapska wokół jej ciałka. Zaczynało się już ściemniać i widoczność coraz bardziej ograniczała pojawiająca się mgła - skutek popołudniowych opadów. A może by tak spróbować uciec w kierunku miejsca, gdzie upolowała ptaki o oliwkowoszarych piórach? Niemożliwe, to właśnie stamtąd przybyły pierwsze hordy... Niemal czuła na sobie dotyk zielonkawych dłoni, gdzie skóra bez sierści odpadała płatami. Hanka poczekała tylko chwilę, rozglądając się wokoło. Końcówka ogona drżała nerwowo i rozcinała duszne powietrze, podczas gdy mięśnie już szykowały się do nieuniknionego wysiłku.
Pobiegła. Serce waliło jej w piersi, kiedy mijała kolejne dziwne ruiny budowli, o których nie miała najmniejszego pojęcia. Widziała dziwny metal wbity w ziemię, który przecinał próchnicę niczym rzeka czy drobny strumyczek. Wielkie, metalowe potwory, w których kiedyś spała ze swoim człowiekiem. W czuły nos uderzały wonie, o których wolałaby zapomnieć lub takie, których nigdy wcześniej nie czuła. Wszystko takie nowe, takie nieznane i sprawiające, że w umyśle Cynthia walczyła. Z jednej strony miało to swój urok i było pociągające, nie wiedziała bowiem, czego się spodziewać i na co może trafić. A z drugiej... jak głupia musiała być ona, by w ogóle pozwolić, by tu trafiła?
Krajobrazy zaczęły się zacierać, kiedy organizm zaczął odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia. Opuszki łap piekły niemiłosiernie, starte zapewne od twardej nawierzchni. Hana z syknięciem pełnym bólu zwolniła, uświadamiając sobie, że dłużej nie da rady. Pokonała ogromny odcinek, ale nadal wszędzie kręciły się szwędacze. Groza zajrzała jej w ślepia, kiedy zrozumiała, że nie ma gdzie iść. Ruszyła dalej, pełna nadziei i wiary, że jednak dane będzie jej jeszcze trochę pożyć.
Dziwny wgłębienie w ziemi zauważyła, kiedy musiała uskoczyć przez szwędaczem. Ruszyła w tamtym kierunku i poczuła, jak napełnia ją dzika euforia. Na wysokości, gdzie teren zaczynał się obniżać, była dziura. Wgłębienie, zrobione najprawdopodobniej w betonie, przypominające wydrążoną dżdżownicę czy bardzo wąską gawrę. Hana ostatnimi siłami spięła wycieńczone mięśnie, przyśpieszyła i zaczęła wdrapywać sie po dziwnym urwisku, ułożonym z szorstkich i takich samych, kamiennych płyt.
Hana wypuściła z pyska truchło ptaka i schowała łeb między odrętwiałe łapy, ciężko oddychając. Zamroczyło ją, choć zmysłów całkowicie nie odebrało - czuła odór rozkładu ciał, który chcąc czy nie, doprowadzał ją do mdłości. Każdy wdech palił jej płuca żywym ogniem, sprawiając, że ta mimowolnie się skuliła. Przez całe ciało czarno-białej przeszła fala nieprzyjemnych dreszczy, które swe istnienie rozpoczęły pomiędzy łopatkami, a skończyły na obolałych stawach tylnych łap. Przymknęła oczy w cichej ekstazie z faktu, że jakimś cudem przeżyła to wszystko. Przytuliła się nieco do betonowej ściany w wyrwie i nawet ostry zapach posoki nie był w stanie przerwać jej idylli. Trwała w tym niemym letargu przez dłuższy czas, ciesząc się każdym wziętym oddechem i faktem, że jest w stanie jeszcze prowadzić swą poniekąd radosną egzystencję.
Do chwili, kiedy z mroku, po drugiej stronie wnęki, nie wyłoniły się dwa niebieskie ogniki.
Hana obróciła się gwałtownie, czując, jak duża masa powietrza zmieniła swe położenie. Była niemal pewna, że jest tutaj całkowicie sama. Spięła mięśnie, aby przygotować się do uskoku przed potencjalnym atakiem, jednak odpowiedziała jej niepokojąca cisza. Zaskoczona zmrużyła powieki i mimowolnie zwróciła swój wzrok prosto w ślepia dziwnej istoty.
Pierwszym, co przeszło jej przez myśli, był płomień.
Gorejący żar, pokryty oceanem wzburzonej wody i cienką, acz twardą warstwą lodu. Burza, tłamszona przez okowy szadzi, czekająca na dogodny moment, by wyrwać się z więzienia i rzucić ku okropnej w skutkach wolności. Przez pewien czas Hana nie była w stanie oderwać swego spojrzenia od małych kryształków ognia, które niebezpiecznie iskrzyły się w ciemności. Dopiero po chwili zamrugała kilkakrotnie, a swoją fascynację nad oczyma nieznajomego skrzętnie ukryła pod fałdami lęku, który wcale nie musiał być udawany. Instynkt jednak wziął górą i suka pomału podniosła się z pozycji leżącej, wyraźnie próbując się wycofać. Zadrżała nieznacznie, kiedy to dostrzegła sylwetkę psa pomału idącego w jej stronę - zwierzę bardziej przypominało posturą wilka aniżeliby kogoś z jej własnego gatunku. Mimo to była podświadomie przekonana, że stoi przed istotą dokładnie taką jak ona. Istotą, która zatrzymała się bardzo blisko niej samej i w bezruchu zawisła pomiędzy Haną a tylną częścią betonowego tunelu. Cynthia niemal czuła na sobie jej oddech i zarazem siłę, dzięki której skręcenie karku takiemu psu jak ona, nie wydawałoby się rzeczą jakoś przesadnie trudną. Hana nieznacznie przełknęła ślinę, natychmiast zapominając o całym dorobku swoich sukcesów wyjścia z chwil skrajnie niebezpiecznych. Poprzednie tryumfy jakby zbladły i straciły całą swoją wartość w obliczu sytuacji, która nigdy wcześniej nie miała miejsca. Czuła się całkowicie bezsilna w chwili, gdzie z każdej strony coś czyhało na jej kruche życie. Na zewnątrz kręciły się żywe truchła, które rozszarpałyby ją w mgnieniu oka - natomiast tutaj, w środku jej niby bezpiecznego schronienia, natrafiła na samotnika o pięknych oczach, przerażającym wyglądzie i zapewne złych zamiarach. Hana czekała na jego reakcje, szykując się na ewentualną ofensywę. Jeśli zdołałaby się wyrwać spod uścisku szczęk i nakierować swój bieg na prawo... Pies jednak stał w bezruchu i jedyną rzeczą, która odróżniała go od skały, były boki, które unosiły się w rytm głębokich oddechów. I cisza. Wszechobecna cisza, przerywana okazjonalnymi skowytami tych, którym niedane było spokojnie umrzeć. Hana, która dość już miała tego lęku i duszenia strachu w płucach, skuliła nieco uszy. Ponoć raz się żyje, prawda...? Opcji ratunku było tak niewiele, a ona bardzo chciałaby usłyszeć czyiś głos... ostatnia rozmowa, którą ją obdarzono, odbyła się wiele miesięcy temu. Cynthia odchrząknęła się, nie wiedząc, czy jej struny głosowe, aby na pewno poprawnie zareagują. Zwróciło to uwagę potencjalnego napastnika, który nie zmieniając pozycji, ruszył niezauważalnie łbem.
— Strasznie się boję, wiesz? — wymamrotała i dodała po chwili, nieco już ciszej — Psie o dziwnych, błękitnych ślepiach.
Blodhundur?
Bonus
dodatkowa nagroda za +1000 słów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz