Pogodynka
Pora roku: lato
Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał.
Wędrowny Handlarz
Aktualnie jest nieobecny.
Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki!
Stan Sfory
Stan: Zagrożenie klęską
Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę!

26 maja 2020

Od Moiry cd. Raisy

    – Jesteś ranna? – spytała po chwili ciszy, jakby odkrywczo, dziwnie przejęta jak na kogoś, kto poznał mnie raptem kilka minut temu.
    Wytrącona z zamyślenia, spojrzałam na własną łapę. Zdążyłam zapomnieć, że pazur w dalszym ciągu krwawił, gdy tylko ocierał się o szorstką, betonową nawierzchnię. Zmarszczyłam brwi, niejako ze zdziwieniem. Miałam wrażenie, że uszkodzona część ciała nawet nie należała do mnie. Trudno było mi się skupić.
    – Och, to nic takiego – wydusiłam z siebie, w dalszym ciągu nie podnosząc wzroku. – To tylko...
    – Chodź za mną – weszła mi w słowo, bezceremonialnie, a jednak z troską. Rzuciłam jej krótkie, niepewne spojrzenie. W normalnych warunkach byłabym podejrzliwa.
    Delikatnym ruchem nakazała mi iść do przodu. Była taka spokojna. Taka nierealna. Gdy tylko coś robiła, miałam ochotę przetrzeć oczy ze zdziwieniem, upewniając się, że to nie sen. Szła na przedzie, zaskakująco pewnie jak na kogoś, kto nie mógł należeć do sfory zbyt długo. Doskonale wiedziała gdzie iść, mimo tego, że obie byłyśmy zatopione w plątaninie podziemnych korytarzy. I ja jednak byłam tego świadoma. Lecznica.
    Główna siedziba uzdrowicieli znajdowała się w Mieście. To tam zabierali wszystkich poważnie chorych, to tam znajdowali się rekonwalescenci. Musiałam co jakiś czas tam chodzić, by dostarczyć wykonane przeze mnie medykamenty. Jednakowoż Raisa nie zamierzała wychodzić na powierzchnie. Szła głównymi korytarzami, szerokim łukiem omijając odnogi prowadzące do wspinających się w górę schodów. Kierowała się do niewielkiego pokoiku, oddzielonego od głównych dróg metalowymi, pomalowanymi na niebiesko drzwiami. Kiedyś zapewne pomieszczenie służyło jako miejsce dla pomniejszych pracowników, teraz zaś medycy upatrzyli je sobie jako pracownię, w której, od czasu do czasu, przyjmowani byli mniej pilni pacjencji.
    Suka pewnym ruchem pchnęła drzwi i natychmiast włączyła światło. Zimny, oślepiający blask rozniósł się w około, zmuszając ją do zamarcia w bezruchu, do czasu, gdy na powrót odzyska ostrość widzenia. Zamrugałam kilkakrotnie, delikatnie zirytowana ostrym światłem. Nie działało ono jednak na mnie tak mocno, jak na moją towarzyszkę. Bielmo na jednym z oczu skutecznie chroniło mnie przed nieprzyjemną mocą migających niekiedy żarówek.
    Po chwili Raisa odnalazła się w pomieszczeniu. Musiała już tu być, może nawet nie raz. Natychmiast poszła we właściwym kierunku, przeszukując kilka szuflad. Tutejsze zapasy nie były zbyt obfite. Gotowe lekarstwa przeważnie były przenoszone do głównej lecznicy, w Metrze natomiast zostawało tylko to, co było absolutnie konieczne do szybkiej pomocy.
    Zawisła nad jedną z otwartych szafek, co zwiastowało rychły koniec przeszukiwań. Stała do mnie tyłem, nie mogłam więc widzieć jej pyska, lecz mogłam przysiąc, że z uwagą wertowała zawartość skrytki. Wreszcie znalazła to, czego potrzebowała. Wyciągnęła niewielką fiolkę, po brzegi wypełnioną biało-zieloną mazią. Odkorkowała ją sprawnie, podchodząc do mnie. Wciągnęłam w nozdrza ostry zapach medykamentu, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Starałam się ukryć swoją reakcję. Byłam zielarzem, a, mimo tego, w dalszym ciągu trudno było mi znieść woń niektórych roślin leczniczych.
    Doskonale wiedziała co robić. W czasie drogi tutaj mimochodem wspomniałam, co mi się przytrafiło, zmuszona do tego jej ponaglającym spojrzeniem. Pominęłam za to część historii. Nie chciałam, by już na samym początku uznała mnie za niespełna rozumu. Przedstawiłam to jako wypadek. Po prostu, wina mojej niezdarności. Gdy wyskakiwałam z wagonu, widząc jej biały, falujący na nieistniejącym wietrze ogon, byłam zbyt skupiona na sylwetce nieznajomej, by zauważyć spory kamień leżący na podłożu. Uderzyłam w niego, przy okazji całkiem zdzierając pazur. Zdarza się.
    Pokryła obfitą porcją mazidła uszkodzoną tkankę. Zmarszczyłam pysk delikatnie, powstrzymując się przed syknięciem z bólu. Gdy emocje opadły, a ja mogłam się w całości skupić na fizycznych odczuciach, rana doskwierała mi znacznie bardziej. Następnie nałożyła na łapę duży liść o migdałowatym kształcie. Czułam jego miękką, pokrytą krótkim meszkiem powierzchnię, gdy Raisa dociskała go do skóry. Szczelnie owinęła kończynę poniżej nadgarstka, przewiązując ją kawałkiem jakiejś trzciny, by mieć pewność, że jej dzieło się nie rozpadnie. Sceptycznie spojrzałam na własną łapę. Choć roślina nie miała żywego koloru, była raczej barwy ciemnej, przytłumionej zieleni, w dalszym ciągu będzie się bardzo rzucać w oczy. Będę paradować po sforze tak, jakby faktycznie stało mi się coś złego, gdy naprawdę chodziło jedynie o zdarty pazur. Czułam się jak histeryczka.
    – Zalecałabym, żebyś jutro przyszła na zmianę opatrunku, jednak decyzja należy do ciebie – zaczęła, przerywając dłużącą się już chwilę ciszy. – Na razie ważniejsza jest twoja wygoda. Nic cię nie uciska ani nie uwiera?
    Niemo pokiwałam łbem, niezdolna do ciągnięcia konwersacji. Rozmowy nigdy nie były moją dobrą stroną, a przy niej czułam się, jakbym nie mogła wypowiedzieć nawet słowa. Nasze spojrzenia ponownie się spotkały, znowu raptem na ułamek sekundy. Na pysku samicy pojawił się łagodny uśmiech. Nie odwzajemniłam go, dalej będąc dziwnie oszołomioną i ledwo świadomą. Wyglądała tak przyjaźnie, bo czuła, że to właściwe zachowanie przy swoim pacjencie czy też faktycznie mnie polubiła?
    Nie spodziewała się żadnej werbalnej odpowiedzi ode mnie. Chyba już zdążyła zrozumieć, że nie należałam do najbardziej komunikatywnych psów. Prawdę powiedziawszy, gdybym mogła, najpewniej zapadłabym się pod ziemię. Raisa jednocześnie miała w sobie coś hipnotyzującego, coś, co niezmiennie kazało mi być blisko niej i nie opuszczać jej nawet na krok, jednak posiadała w sobie również pierwiastek, który stale mnie onieśmielał, wywoływał wrażenie, że wszystko jest tylko oniryczną wizją kogoś z zaburzonym umysłem. Znałam ją od niedawna i nie wiedziałam o samicy nic, poza imieniem, które nosi, a mimo tego mogłabym przysiąc, że naraziłabym za nią własne życie, gdyby tylko było to konieczne. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Sprawiała, że traciłam rozsądek.
    Spokojnym krokiem skierowała się do wyjścia i otworzyła niebieskawe drzwi, wypuszczając mnie na zewnątrz. Złudny bezkres podziemnych korytarzy sprawił, że odetchnęłam z ulgą. Zamknięta razem z nią w małym pomieszczeniu, czułam się niemalże tak, jakbym się dusiła.
    – Dziękuję za pomoc – wydukałam cicho, ledwo otwierając pysk, jak przestraszony szczeniak, chroniący się przed kimś, kto równie dobrze mógł stać się opiekunem, jak i oprawcą.
    Skinęła łbem z nieznacznym uśmiechem, ponownie wprawiając mnie w zdumienie. Była taka łagodna, taka opanowana. Czułam się przy niej niesamowicie skrępowana, ale czy to nie ja wywoływałam to uczucie? Może gdybym tylko pozwoliła sobie na obdarzenie jej choć odrobiną zaufania, sprawiłaby, że odzyskałabym spokój ducha?
    – Uważaj na siebie. – Tym razem przykuła moje spojrzenie na dłużej. – I postaraj się już więcej nie wpadać na żadne kamienie – dodała figlarnie, sprawiając, że byłam niemalże pewna, iż moja historia o uszkodzeniu pazura nie była wystarczająco dobra, by Raisa w nią uwierzyła.

Raiso?

Bonus

dodatkowa nagroda za +1000 słów
+ 5 Kości + 1 WYTRZYMAŁOŚĆ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz