Krew pulsowała w uszach. Klatka piersiowa unosiła się miarowo, rytmicznie wtłaczając do wytrzymałych płuc kolejne dawki powietrza. Mięśnie ruszały się z niezachwianą koordynacją dobrze nastrojony zegarek. Pędziłem tunelem jak maszyna, robot wyszkolony do zabijania, żądny krwi i pędzący ku swojej ofierze. Miałem tylko jedną zadanie i zamierzałem je wypełnić. Czas uciekał. Było go coraz mniej. A szwendacz nieubłaganie zbliżał się do sfory. Musiałem go wyeliminować. To był mój obowiązek.
Na horyzoncie, z ciemności wyłoniła się znajoma sylwetka. Moja zawrotna prędkość pozwalała na wyjątkowo szybkie zmniejszenie dystansu. Pędziłem z determinacją, wlepiając swój, niemal opętańczy wzrok, w potwora. Świdrowałem go na wylot, przejrzałem go na wskroś. Niejako oderwałem się od rzeczywistości. Kompletnie przestałem być wrażliwy na głośne odgłosy uderzania łap o podłogę, na szczęk odrzucanych na boki kamyków i ich uderzenia o metalowe szyny, na własne sapanie i zawodzenie marnej kreatury przede mną. Słyszałem tylko przyspieszone bicie własnego serca.
Trup obrócił się w moją stronę, stale mieląc pożółkłymi zębami. Gdy zorientował się w sytuacji, ruszył przed siebie, pragnąc świeżego mięsa. Jakże jednak się pomylił. Nie to go czekało. Stwór pchał się w paszczę tego, kto pozbawi go życia. Zwróciłem jego uwagę. W momencie gdy czas dalszej egzystencji bestii został już policzony, a Atropos sięgała po nożyczki, psy, beztrosko odpoczywające w swoich wagonach, na powrót mogły poczuć się bezpiecznie. Już nic im nie zagrażało. Niebezpieczeństwo było o krok od zostania zażegnanym.
Szwendacz był średniego wzrostu i przeciętnej postury, ale za to we wczesnym stopniu rozkładu. Do jego kości dalej przylegała skóra, w dodatku wierzchnia tkanka miała jeszcze stosunkowo normalny, różowawy odcień. Niestrudzenie brnął przed siebie, wyzywając mnie na pojedynek. Dzieliły nas raptem metry, a ja nie zamierzałem się poddawać. Okazało się jednak, że kreatura była szybsza, niż mogłem się spodziewać. Zanim jeszcze zdążyłem przypuścić pierwszy atak, potwór zanurkował ku mnie, wyciągając przy tym chwytne ręce. Natychmiast uskoczyłem w bok, lecz zmęczenie po biegu odjęło mi nieco dawnej rączości. Mimo uniku poczułem zgniłe dłonie zaciskające się na moim karku, a później kufie. Ostre, postrzępione paznokcie wbiły się w naskórek, pokonując barierę sierści. Chwyt był zaskakująco mocny. Mój przeciwnik z zapałem trzymał mnie za fałdę skóry, co jakiś czas szarpiąc swą zdobycz. Z cichym krzykiem determinacji wierzgnąłem, bez większego trudu wyrywając się z potencjalnie śmiercionośnego uścisku. Moje tylne łapy jednak ześlizgnęły się z szyn, na których wylądowałem. Po tunelu rozniósł się nieprzyjemny odgłos pazurów uderzających o metal. Delikatne, odsłonięte opuszki, pod masą całego ciała, uderzyły o kamienisty trakt. Ostry żwir rozciął skórę, sprawiając, że z mojego gardła niekontrolowanie wyrwał się syk bólu.
W szybkim ruchu uniosłem łeb, przyglądając się swojemu wrogowi, szukając każdej dogodnej okazji do rewanżu. Nie musiałem na nią długo czekać. Szczęście nie sprzyjało trupowi zbyt długo. Zrobił kolejny, nieco zbyt zamaszysty zamach, tracąc przy tym na sekundę równowagę. Tyle wystarczyło. Straszydło stało teraz do mnie bokiem, a ja zamierzałem wykorzystać ten całkowity brak obrony. Nim jeszcze trup zdążył się odwrócić, odbiłem się od ziemi, próbując ignorować ból poduszek łap i poszybowałem ku krtani mojej ofiary. Wszystko albo nic.
Zabij albo zostań zabity.
Pogodynka Pora roku: lato Oto czas, który niegdyś kojarzył się i ludziom, i ich czworonogom z wakacjami. Niektórym dopisywało szczęście i towarzyszyli swym właścicielom w rozmaitych podróżach, inni zaś, przerzucani z rąk do rąk, od babci do ciotki, czuli się odrzuceni i niechciani. W dzisiejszych czasach lato przynosi jedynie nieznośne upały, które błagają o wywieszenie jęzora, a wraz z przygrzewającym słońcem wzmacnia się odór szwendaczy, wędrujących między lasem a ruinami. To także sezon najsilniejszych burz, tornad i innych anomalii pogodowych, siejących chaos. Deszcze są ciepłe, powyłupywane chodniki miasta rozgrzane i gotowe do smażenia na nich jajek, bekonu i poduszek psich łap, a zombie - rozleniwione i spowalniane szybszym rozkładem ciał. | Wędrowny Handlarz Aktualnie jest nieobecny. Hej, dzieciaki, chcecie może trochę świeżego towaru? Mam tu coś na młodość, na starość, na szybkiego samobója... A może chcesz żyć wiecznie albo urodzić bachora... ekhem, szczeniaka, bez niczyjej pomocy? No już, chodź, rozejrzyj się, nie pożałujesz! Charcik, zadowolony z zysków, zapewnił psiaki, że niebawem wróci na tereny stada, by ich skroić z kolejnej porcji Kostek. Zrozumiał, że kluczem do sukcesu są zniżki! | Stan Sfory Stan: Zagrożenie klęską Mroczne dni nadeszły... Sforzan dopadły rozmaite, ciężkie do zgryzienia nieszczęścia, które przepowiedziała im dwójka przybyszów - A'lel i Viy Curay. Ponadto skąpa ilość łowców w stadzie z wolna zaczyna zbliżać psy do wielkiego głodu, bo ileż pożywienia może zapewnić jeden czy dwójka polujących? Dziś pewne jest jedno: dopóki plagi trwają, nikt nie zazna spokoju, żaden żołądek nie zapełni się do cna, a suchość w pyskach i strach będą nam stale towarzyszyć. Strzeżcie się, bo biada tym, którzy nie dołączą do grupowej akcji ratowania Sfory albo spróbują przetrwać w pojedynkę! |
11 maja 2020
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz