Usłyszałem ciche "Chodź, Remus." i posłusznie wyskoczyłem spomiędzy krzaków za Blodhundur. Niefortunnie upadłem przez pętlę z drutu, która oplotła się wokół mojej prawej tylnej łapy. Szybko przegryzłem sidło i poczułem metaliczny smak krwi, a po chwili zaobserwowałem szkarłatne krople spadające mi z pyska na ziemię. Językiem wyczułem niewielką, acz obficie krwawiąca, ranę na podniebieniu. Między mną a Blodhundur był już spory odstęp. Błyskawicznie dogoniłem ją, zapominając o przecięciu. Nie spuszczałem z niej wzroku, dopóki nie zatrzymaliśmy się i spojrzałem przed siebie. Przed nami rozciągała się rwąca, niebywale przejrzysta, rzeka. Blodhundur przeskoczyła przez zarośla, lodując na brzegu strugi. Po obu stronach rzeki rozciągały się rozłożyste drzewa. Niebo nad nami w dalszym ciągu było przygaszone, przesycone ciemnymi chmurami, z których sączyły się krople zimnego deszczu. Jedna z nich trafiła mnie prosto w nos, przez co odruchowo zamknąłem oczy i energicznie potrząsnąłem głową. Blodhundur zachichotała, a na moim pysku wymalował się krzywy, tajemniczy uśmiech.
Przeszliśmy na drugą stronę rzeki. Rozejrzałem się po niewielkiej polanie, która obsypana była najróżniejszymi kwiatami i ziołami. Oddaliłem się nieco od Blodhundur i z ciekawością podchodziłem do każdej roślinki, dokładnie je obserwując i zrywając najpotrzebniejsze. Ostatecznie w mojej torbie znalazły się trzy kwiaty z bardzo dużymi liśćmi, o gorącej czerwonej barwie płatków kwiatów z żółtymi nieregularnymi plamkami, kolejne cztery kwiaty, w tym jeden z poobgryzanymi płatkami, mające zielonkawą barwę z bordowymi brzegami oraz pięć mniejszych i większych ziółek, które zebrałem dla eksperymentów. W chwili, gdy zamykałem swoją torbę Blodhundur zawołała mnie do siebie. Obejrzałem się za nią i w kilku krokach podskoczyłem do niej. Wskazała mi łapą urokliwe pnącze wydające piękne, pomarańczowe kwiatki. Od razu wiedziałem, że będę musiał je zabrać ze sobą. Ostrożnie zerwałem wszystkie kwiatuszki i spakowałem do torby, zaciągając pasek. Spojrzałem na towarzyszkę, która zamarła w bezruchu. Potraktowałem poważnie jej postawę i sam spiąłem wszystkie mięśnie i wstrzymałem oddech. Popatrzyłem się w ten sam kierunek, na którym skupiła wzrok Blodhundur. Już chciałem zrobić krok w przód, kiedy nagłe słowa Blodhundur "Ani rusz." jakby mnie sparaliżowały. Przełknąłem głośno ślinę, stale wpatrując się w punkt, który skupił całą naszą uwagę. Blodhundur zaczęła się cofać, więc zrobiłem to samo. Naśladowałem każdy ruch towarzyszki. Jej lewa tylna łapa, moja lewa tylna łapa. Jej prawa przednia łapa, moja prawa przednia łapa. Jej drgnięcie ogonem, moje drgnięcie ogonem. Samica wciąż była kilka kroków przede mną, więc to ja pierwszy poczułem rządek krzewów za sobą. Dałem znać o tym Przywódczyni, która poleciła, abym się w nich skrył. Dostosowałem się do jej rozkazu, starając się, aby narobić przy tym jak najmniejszy hałas. Blodhundur wcisnęła się obok mnie, wyglądając jednym okiem przez szparę w liściach.
— Wiedziałam — powiedziała, a jej nos się zmarszczył z pogardą. — Na szczęście tylko jeden — wycedziła, nieprzerwanie badając wzrokiem Szwendacza.
— Odeszliśmy niemały kawałek — zauważyłem i mimowolnie wykrzywiłem kąciki warg.
— Wciąż może nas wyczuć, Remus — odpowiedziała chłodno. — Nie będziemy czekać, aż nas znajdzie. Spróbuj przecisnąć się dalej.
Bez słowa obróciłem się, szukając najlepszego wyjścia na ucieczkę z zaułka. Serce biło mi coraz szybciej, ponieważ ponownie byliśmy ściśnięci w małej przestrzeli. Ledwo co mogłem swobodnie ruszać kończynami, nie wspominając o braku luźniejszych liści, przez które moglibyśmy zwiać; wszystkie krzaki za nami wydawały się być murowaną ścianą, którą tylko maskowała zielenina.
Blodhundur?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz