Na wpół przebudzony wciągnąłem powietrze. Piekło mnie w gardle, język miałem opuchnięty, zgrubiały. Przy każdej zmianie pozycji kręciło mi się w głowie. Poderwałem się, ciężko dysząc. W panice zacząłem rozglądać się po pustym wagonie, w którym nadal unosił się nieprzyjemny zapach stęchlizny. Sfora była mała, dzięki czemu każdy mógł cieszyć się osobnym, prywatnym przedziałem. Najlepiej będzie, jeśli jako ostatni doczekam się współlokatora i będę zmuszony dzielić z innym psem tę przestrzeń. Dotychczas otaczała mnie rodzina z przyjaciółmi, którzy starsi ode mnie obserwowali jak rosłem, jak polowałem, jak tropiłem zwierzynę, jak uczyłem się na własnych błędach, jak pierwszy raz odczułem strach, smutek, szczęście, odrazę i gniew. Byłem jedynakiem, ostatnim szczenięciem swojej matki i ojca, a suka, która mnie znalazła nie miała własnych szczeniąt, więc dorastałem bez towarzystwa w swoim wieku, stąd też byłem bardziej chłodny i niedostępny. Zwyczajnie wolałem być sam. Ja nie przeszkadzałbym nikomu, ani nikt mnie, ale bardziej to pierwsze.
Zgrabnym ruchem otworzyłem torbę, wysypując z niej cały zapas ziół. Lekki podmuch wiatru rozproszył moje zbiory. Ułożyłem je w porządku alfabetycznym, po czym z powrotem spakowałem do torby, we właściwej kolejności. Usatysfakcjonowany tą małą zmianą zapiąłem ją i odłożyłem w kąt. Usiadłem na środku wagonu i obejrzałem wnętrze po raz któryś z kolei. Przysiągłbym, że znałem już wszystkie wgniecenia, plamy i wszystkie inne uszkodzenia wpływające na stan wagonu. Wybijałem w rytmie pazurem o podłogę i wpędziłem się w wicher niekończących myśli. Po chwili wyciszeniu obejrzałem się za siebie i z automatu spojrzałem na torbę. Nie miałem na dzisiaj żadnych założonych planów. Wyprostowanie kości i rozejrzenie się po terenach za nowymi ziołami skłoniło mnie do wyruszenia na niezobowiązującą wyprawę. Zasunąłem torbę i założyłem ją na grzbiet, odrobinę regulując. Ostatnio często przekrzywiała mi się to na jeden, to na drugi bok.
Niebo wciąż było szare, a ciężkie chmury wyglądały tak, jakby się zastanawiały, czy lunąć deszczem czy jeszcze nie. Wiatr niósł świeży chłód. Powoli stawiając łapę za łapą, przesuwałem się w stronę krzaków. Postąpiłem kilka kroków naprzód, wychodząc zza osłony krzewów. Między drzewami znajdował się pas gęstej trawy, a pośrodku lasu stało stare, pochylone drzewo. Dolne gałęzie zakrywały wgłębienie w ziemi, górne zaś mieniły się żółcią, obsypane mnóstwem wilg. Z zarośli wybiegł dojrzały jeleń, podrzucił rogami i wbiegł z prędkością do rzeki, nieopodal trawiastej przerwy. Po chwili wybiegł z wody na przeciwległy brzeg, szukając świeżej trawy na niespalonej części lasu. Gdy zbliżał się do celu, uniósł wysoko nogę i schylił łeb, aby skubnąć odrobinę zieleniny. Moją uwagę przyciągnął duży różowy, rozłożysty kwiat. Nie zastanawiając się długo, zerwałem go i spakowałem bezpiecznie do torby.
Do metra wróciłem tylko z jednym, różowym kwiatkiem, który stał się perełką w mojej kolekcji. Po wejściu do swojego wagonu schyliłem łeb i zrzuciłem z siebie torbę. Zawiesiłem ją na wystającym drucie i upewniłem się, że kwiatek przeżył podróż. Był nieuszkodzony. Wpatrzony w niego nie zauważyłem, że do środka wszedł pies. Dopiero po chwili zorientowałem się, że była to suka. Miała białą, gęstą sierść, ciemne, hebanowe oczy i duży, fioletowy nos. Chwyciłem w pysk torbę i przeniosłem ją w cień. Przeniosłem wzrok na samicę, która akurat obwąchiwała miejsce noclegu. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, dowiedziałem się na wstępie o jej sytuacji sprzed chwili, a na pytanie czy nie miałbym nic przeciwko, aby została w tym wagonie, energicznie pokręciłem głową. Na koniec przedstawiła swoje imię, co również uczyniłem.
Kompletnie nie wiedziałem, jak miałem się zachować. Obecność suki sprawiała, że czułem się obserwowany, przez co stałem się spięty, a lęk pochłonął mnie całego.
Tokio?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz