Ze stresu moje serce biło tak mocno, że nie tylko czułam jego uderzenia i pulsującą w żyłach krew. Słyszałam doskonale jego miarową pracę, aż dudniło mi w uszach. Czasem odwracałam szybko głowę, będąc przekonaną, że ktoś mnie śledzi, a to co słyszę, to jego kroki. Szybko łapałam się na tym, że to moje ciało płata mi figle. Potęgowało to tragiczny obraz, który miałam przed oczami. Gdzie podziali się wszyscy ludzie? Co się z nimi stało? Czy to wszystko... to świat zbudowany na zasadach tajemniczego wirusa? Czyżby nie ostał się tu nikt?
Z jednej strony czułam nieodpartą chęć krzyknięcia. Zrobienia czegokolwiek, byleby tylko przerwać tę śmiertelną ciszę. Z drugiej wiedziałam, że byłoby to zupełnie nierozważne. Zważywszy na to, że nie wiem kim są moi przeciwnicy. Czy to wciąż byli ludzie? Niemożliwe. Gdyby tak było, ulice byłyby ich pełne. A przecież nie są.
Zatrzymałam się na środku jakiś dwóch przecinających się ulic. Poczułam, jak powoli wpadam w panikę. Co ja najlepszego zrobiłam. Dlaczego w ogóle zdecydowałam się opuścić miejsce, które znałam? Mój oddech znacznie przyspieszył i wtedy los dał mi odpowiedź, na pytanie, które tak długo mnie męczyło. Mianowicie: gdzie znajdują się okoliczni mieszkańcy.
Ot, jeden z nich - kilka metrów za mną. Jakaś sylwetka, ludzka, wypełzła zza rogu. Pozostawałam w bezruchu, być może zbyt poruszona tym widokiem. Nieumarłego widziałam po raz pierwszy. Jego zmienione, choć tak bardzo do ludzkich podobne, ruchy. Świst, który wydawało jego gardło. Włos jeży się na ciele. Położyłam uszy po sobie, zrobiłam krok w tył i szczeknęłam w stronę nacierającego intruza. Ten, wydobył z siebie przeraźliwy ryk i przyspieszył.
Nie miałam wyjścia, musiałam uciekać. Momentalnie zapomniałam o wszystkim, co do tej pory głębiło się w mojej głowie. O strachu. O głodzie. W tym momencie świeciła się tam wielka, czerwona, błyszcząca żarówka, nie pozostawiając na nic innego miejsca. Ostrzegała mnie przed zbliżającym się zagrożeniem. W zupełności dałam się ponieść czemuś, co pewnie większość z was określiłaby jako instynkt przetrwania. Każdy mój mięsień prześcigał się w walce o to, jak intensywnie jest w stanie pracować, aby ocalić moje życie. Byt wiszący na włosku.
Przede mną, dosłownie z nikąd, pojawił się jeszcze jeden twór. Zauważyłam go w ostatniej chwili, skręciłam ostro w lewo. A wtedy nad moją głową coś przeskoczyło.
- Schowaj się za mną! - krzyknął biały owczarek. Oczy miał utkwione we mnie, nie miałam wyboru, posłusznie zatrzymałam się za nim, patrząc jak inny pies - ten, który przed chwilą znajdował się w powietrzu, dopada poczwarę. W mgnieniu oka powalił to coś na ziemię. Przycisnął łapą i rozszarpał zębami. Głuchy warkot i ujadanie ustały wraz z ostatnim ruchem ciała nieumarłego.
Wszystko to trwało może kilka sekund.
- Nie ma ich więcej? - spytał chłodno samiec przede mną. Drugi odpowiedział mu bez słów - pokręcił przecząco łbem.
- Ale to nie znaczy, że jest bezpiecznie - dodał pośpiesznie. - Wracamy do strefy.
- A ty pójdziesz z nami - zwrócił się do mnie owczarek.
Istnieje takie powiedzenie. Przynajmniej moja matka tak mówiła - z deszczu pod rynnę. Przez myśl przeszło mi, że to idealne zobrazowanie jej słów. Nie wiedziałam czym jest wspomniana przez nich strefa. Za to widziałam siłę i zwinność tego duetu. Podjęcie próby ucieczki byłoby tak samo niepoważne, jak stanie w miejscu gdy ten stwór ruszył w moją stronę. Posłusznie więc szłam z nimi.
Na miejscu zostałam sam na sam z Malcolmem, jednym z moich wybawicieli, łamane na oprawców - wszystko miało się wyjaśnić już za chwilę. Wbrew mojemu przeczuciu, zaproponowano mi miejsce w sforze. Wytłumaczono, czym są ci nieumarli i jak bardzo są niebezpieczni. Wielokrotnie podkreślono, ile miałam szczęścia. Za wszystko dziękowałam z całego serca. Ochoczo przyjęłam rangę uzdrowiciela. Po czym Malcolm zaprowadził mnie do jednego z wagonów.
Weszłam już sama. Uprzedzono mnie, że w środku znajdę coś do zjedzenia oraz kolejnego członka nowo poznanej gromady i w rzeczywistości tak też było.
W opustoszałym składzie wylegiwał się rudy pies. Na mój widok zmienił pozycję z leżącej na siedzącą.
- Nie przeszkadzaj sobie - powiedziałam na wejściu. - Przed chwilą Malcolm i Xavier uratowali mi życie, a tutaj podobno mogę znaleźć coś do jedzenia. I z góry wybacz moją bezpośredniość, ale czy miałyś coś przeciwko, gdybym została w tym wagonie? - przekręciłam głowę w bok. Szczerość to podstawa.
- Po dzisiejszych wydarzeniach nie chciałabym spać sama. - dodałam pośpiesznie, nie pozwalając mu dojść do głosu. - Och, i zapomniałabym, jestem Tokio, a ty? - uraczyłam go promiennym uśmiechem.
[Remus?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz